Zamek Cragmaw

     Po raz piąty już odwiedziliśmy okolice Neverwinter starając się odkryć tajemnice zaginionej kopalni Phandelverów. Po przepędzeniu smoka  Venomfanga z Thundertree drużyna uzyskała informacje o lokalizacji głównej siedziby bandy, która porwała Gundrena Rockseekera: Zamku Cragmaw. Ruszyła tam w uszczuplonym składzie, gdyż z niewiadomych przyczyn do Phandalinu postanowił wrócić Grim. Ku przygodzie ruszyli więc: Aquantus (szlachcic bez ziemi, wojownik II poziomu prowadziny przez Jacoleko), Thoradin (krasnoludzki kapłan III poziomu, gloryseeker prowadzony przez Drzewca) i Garret Tealeaf (halfliński złodziej III poziomu, pesymistyczny zabójca prowadzony przez Zarana).

Grol. Bugbear, który chciał być królem.
     Początek nasza trójka miała niemal wymarzony. Wdarła się do zamku od północy, wdrapując się na ścianę mocno sfatygowanej baszty (by chwilę później odkryć, że przeoczyli na dole drzwiczki). Weszła w ten sposób do jedynej części ruin, która pozbawiona była strażników. Myszkując po pomieszczeniach bohaterowie zlikwidowali po cichu dwa hobgobliny (jednego zlikwidował nasz sympatyczny niziołek, drugiego załatwił oszczepem Aquantus. Ważniejsze było jednak inne odkrycie: za jednymi z drzwi była komnata,  w której rezydował Grol, samozwańczy król tego zamku, przywódca bandy Cragmaw, potężny, stary bugbear z 45 hp na karku.  To on właśnie przetrzymywał Gundrena Rockseekera, który w błogiej nieprzytomności leżał sobie na podłodze. W pomieszczeniu była jeszcze kobieta drow kłócąca się o coś z "królem" i pupil jego wysokości, potężny wilk.

     Grol robił wrażenie. Jeszcze większe zrobiła elfka: drużyna uznała, że jeśli w zamku wypełnionym goblinoidami jest ktoś nieowłosiony, ładny i zdolny do kłótni z samym capo di tutti capi, to znaczy, że ten ktoś jest groźny. Wilk wrażenia nie zrobił, ale i tak moi bohaterowie postanowili odpalić swój prywatny projekt "Manhattan": znaleziony wcześniej w smoczym leżu skrol z Lighning Boltem. Szeroka na 5 stóp fala morderczej energii objęła całą trójkę, na miejscu zabijając biednego canis lupus, który w ten sposób wyemigrował nam z linii fabularnej. Ciężko poraniona para bugbear - drow rzuciła się wtedy na drużynę, która dorżnęła watahę i właściwie już po nieco ponad godzinie grania osiągnęła główny cel tej sesji: uwolniła Gundrena (na razie nieprzytomnego). No i znalazła jego mapę z lokalizacją tytułowej dla kampanii kopalni Phandelverów.

     Wtedy jednak zaczęły się schody.

     Garret uznał, że czas wracać. Stała za tym logiczna konkluzja, że skoro przyszli tu po Gundrena i znaleźli już Gundrena, to czas wracać. Drużynowemu krasnoludowi było jednak ciągle za mało zabijania i punktów doświadczenia, namówił więc Aquantusa na dalszą eksplorację zamku (a niziołek nie chcąc chyba wracać samemu przez ciemny las ostatecznie też się zgodził). W efekcie drużyna nadziała się na jadalnię z ośmioma goblinami które podniosły alarm. Zrobiła się reakcja łańcuchowa: gobliny z kolejnych komnat zaczęły ściągać następne, w wyniku czego do jadalni wbiegło jeszcze siedem kolejnych zielonoskórych oraz cztery hobgobliny. I to one sprawiły drużynie problem, bo z wyżynaniem gobosów to akurat problemu nie miała. Ciężko opancerzeni przybysze potrafili jednak działać zespołowo i szybko zepchnęli bohaterów do rozpaczliwej obrony drzwi wejściowych. Podczas tych zaimprowizowanych Termopil Garret Tealeaf postanowił odegrać rolę oskrzydlających Persów i pobiegł wokół zamku by spróbować zaatakować wrogów od tyłu. Zanim zdążył to zrobić (i zabić dwa kolejne gobliny), obrona drzwi się załamała. Tankujący od kilu dobrych tur Thoradin oberwał tak mocno, że stał już na jednym (!) HP. W chłopcach dojrzała myśl o ucieczce.

     Problem w tym, że Thoradin był typowym przedstawicielem krasnoludzkiego ludu. Uparty, pyskaty, waleczny i powolny. Powolny. Nie miał szans na pojedynek biegowy z hobgoblinami. Stanęli więc z Aquantusem kilkanaście stóp dalej pośrodku korytarza, by tam zrobić swój last stand. Krasnolud z jednym HP i człowiek który tych HP nie miał wiele więcej. Gdzieś tam dalej biegł przez zamkowe korytarze nieco zdrowszy niziołek. Wśród graczy zapanował nastrój obrońców Alamo.

     Aquantus uznał, iż to jest najlepszy czas na przypomnienie sobie, iż ma na wyposażeniu takie zdolności jak Second Wind (całkowite uzdrawianie jednorazowe) czy Action Surge (bodajże taka nazwa, w każdym razie jednorazowy dodatkowy atak w rundzie).

   I to zmieniło wszystko. Jednoczesny podwojony atak Aquantusa, normalny Thoradina i cios z tyłu Garreta który wreszcie dobiegł położył hobgobliny trupem.

   Teraz już całkowicie zgodnie drużyna uznała, że czas na powrót do Phandalinu. Wszyscy awansowali i dorobili się kilku blizn. Mam nadzieję, że fajnych wspomnień również przy okazji.

   

Komentarze

  1. Gotowałem się na śmierć na tym korytarzu i było w tym momencie mi już wszystko jedno, bo nie chciałem uciekać bez krasnala, choć mi to doradzał.
    Drzewiec miał chwilę, że tak powiem załamana i było mu chyba wszystko jedno.
    Zabrakło Julka i jego Grima.
    Myślę, że porwaliśmy się troszkę z motyką na słońce. Skrzydła dodała nam poprzednia przygoda ze smokiem gdzie poszło nad wyraz można powiedzieć łatwo. Tutaj też początek poszedł gładko i pewność siebie nas o mało nie zgubiła.
    W kolejnej przygodzie trzeba będzie ostrożniej postępować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już w sumie byłem pewny, że przynajmniej bez jednego trupa się nie obędzie, może dwóch.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Wniosek jest w każdym razie z tej przygody taki - zawsze należy słuchać "pesymistycznego" niziołka. Przynajmniej o ile chce się przeżyć trochę dłużej. Zawsze uważałem , że przygody Watcha są w dość wysokim stopniu najeżone niebezpieczeństwami. Ostatnio jednak skłaniam się do twierdzenia , że to raczej nasze drużyny mają skłonności samobójcze.
      Jedyną winą Watchera jest jego zbyt duże szczęście w losowaniu krytyków na k20...w tej przygodzie 5 razy w dość krótkim przedziale czasowym.

      Usuń
    4. Nooo, ta seria dwudziestek naprawdę wbiła mnie w lekką, aczkolwiek skrywaną konfuzję :D

      Usuń
  2. To jest interesujące w tej części przygody, że uratować Gundrena i zabić przywódcę humanoidów jest dużo łatwiej niż poradzić sobie z jego podwładnymi.
    Zresztą to bardziej ogólna zasada w 5 edycji - grupa wrogów jest na ogół groźniejsza od "bossa".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak, tym bardziej, że hobgobliny mają buffa gdy działają zespołowo :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty