Miecz Prawdy
Wypadałoby na początek wyjaśnić kwestię nazwy.
Thanir jest niezłym przykładem sytuacji, w której nawet mierny pomysł MG potrafi w warunkach nieustającego mentalnego tornado, jakie na sesji wytwarza grupa graczy, potrafi zbudować momenty, do których wraca się latami. Jego idea urodziła się w mojej głowie siedem lat temu, podczas eksplorowania Starego Świata w WHFRP (w wydaniu FFG). Prowadziłem właśnie przygodę samoróbkę, która doprowadzić miała moją drużynę (w osobach Drzewca, Bońka i Zarana) do Stromdorfu, czyli miasta bazowego dla kampanii Gathering Storm. Przygoda była z tego co pamiętam naprawdę kiepska: ot, szwarccharakter udający kumpla, który doprowadzić miał nieświadomą drużynę do swej klasycznej do bólu wieży czarnoksiężnika (by doprowadzić do finałowej konfrontacji). Cóż często mam takie braki w kreatywności. W każdym razie postanowiłem ten prosty do bólu scenariusz "wzbogacić" o wizytę na porzuconym cmentarzysku. Doszło tam do jakiejś pomniejszej konfrontacji, a nagrodą w niej był... magiczny miecz. Thanir.
Nie wysiliłem się nawet na tyle, by w okrasić go jakąś szczególną legendą dzy wyglądem. Ot, standardowy miecz, na jelcu którego wyrażono runami jego nazwę. Na poczekaniu wymyśliłem mu magiczny feature: dotykając nim kogokolwiek, zmuszaliśmy go do mówienia prawdy, w przeciwnym razie Thanir razić go miał elektrycznymi obrażeniami. Nie wiem, dlaczego wymyśliłem akurat to: Thanir był mi chyba potrzebny wyłącznie do tego, by bohater który go podejmie mógł skutecznie razić jakiegoś immunizowanego na zwykłe ciosy przeciwnika, który czaił się na graczy w rzeczonej wieży maga na końcu przygody. Zgarnął go Drzewiec, klasyczny przykład kolekcjonera wszystkiego, co mocno okalecza (grał krasnoludem najeżonym sterczącymi zewsząd rękojeściami i ostrzami).
I wtedy stało się TO.
Drużyna nabrała podejrzeń do mojego szwarcharaktera. Ktoś go skrępował, a Drzewiec postanowił wykorzystać na nim nowozdobytą magiczną zabawkę. By podkreślić doniosłość chwili, krasnolud odegrał scenę całym sobą. Wstał z krzesła, wzniósł do góry ramię i doniosłym głosem rzekł:
- Wznoszę mój święty miecz Thanir i aaaaaaaaAAAAAAAAAAAAA...
Wyimaginowany miecz zadziałał i poraził ofiarę. Nie był nią jednak więzień drużyny. Był nią sam Drzewiec.
Gdy Drzewiec wstał i podniósł rękę, chwycił go bowiem straszliwy, okrutny skurcz. Drzewiec ryczał z bólu co najmniej pół minuty.
My ryczeliśmy ze śmiechu dłużej, szczególnie ja.
Epilog.
RPG przydaje się w codziennym życiu. Mniej więcej rok później moja ukochana małżonka rodziła mi pierworodnego. Opowieść o Thanirze pomagała jej choć na moment zapomnieć o bólu.
Thanir jest niezłym przykładem sytuacji, w której nawet mierny pomysł MG potrafi w warunkach nieustającego mentalnego tornado, jakie na sesji wytwarza grupa graczy, potrafi zbudować momenty, do których wraca się latami. Jego idea urodziła się w mojej głowie siedem lat temu, podczas eksplorowania Starego Świata w WHFRP (w wydaniu FFG). Prowadziłem właśnie przygodę samoróbkę, która doprowadzić miała moją drużynę (w osobach Drzewca, Bońka i Zarana) do Stromdorfu, czyli miasta bazowego dla kampanii Gathering Storm. Przygoda była z tego co pamiętam naprawdę kiepska: ot, szwarccharakter udający kumpla, który doprowadzić miał nieświadomą drużynę do swej klasycznej do bólu wieży czarnoksiężnika (by doprowadzić do finałowej konfrontacji). Cóż często mam takie braki w kreatywności. W każdym razie postanowiłem ten prosty do bólu scenariusz "wzbogacić" o wizytę na porzuconym cmentarzysku. Doszło tam do jakiejś pomniejszej konfrontacji, a nagrodą w niej był... magiczny miecz. Thanir.
Nie wysiliłem się nawet na tyle, by w okrasić go jakąś szczególną legendą dzy wyglądem. Ot, standardowy miecz, na jelcu którego wyrażono runami jego nazwę. Na poczekaniu wymyśliłem mu magiczny feature: dotykając nim kogokolwiek, zmuszaliśmy go do mówienia prawdy, w przeciwnym razie Thanir razić go miał elektrycznymi obrażeniami. Nie wiem, dlaczego wymyśliłem akurat to: Thanir był mi chyba potrzebny wyłącznie do tego, by bohater który go podejmie mógł skutecznie razić jakiegoś immunizowanego na zwykłe ciosy przeciwnika, który czaił się na graczy w rzeczonej wieży maga na końcu przygody. Zgarnął go Drzewiec, klasyczny przykład kolekcjonera wszystkiego, co mocno okalecza (grał krasnoludem najeżonym sterczącymi zewsząd rękojeściami i ostrzami).
I wtedy stało się TO.
Drużyna nabrała podejrzeń do mojego szwarcharaktera. Ktoś go skrępował, a Drzewiec postanowił wykorzystać na nim nowozdobytą magiczną zabawkę. By podkreślić doniosłość chwili, krasnolud odegrał scenę całym sobą. Wstał z krzesła, wzniósł do góry ramię i doniosłym głosem rzekł:
- Wznoszę mój święty miecz Thanir i aaaaaaaaAAAAAAAAAAAAA...
Wyimaginowany miecz zadziałał i poraził ofiarę. Nie był nią jednak więzień drużyny. Był nią sam Drzewiec.
Gdy Drzewiec wstał i podniósł rękę, chwycił go bowiem straszliwy, okrutny skurcz. Drzewiec ryczał z bólu co najmniej pół minuty.
My ryczeliśmy ze śmiechu dłużej, szczególnie ja.
Epilog.
RPG przydaje się w codziennym życiu. Mniej więcej rok później moja ukochana małżonka rodziła mi pierworodnego. Opowieść o Thanirze pomagała jej choć na moment zapomnieć o bólu.
Komentarze
Prześlij komentarz