Prima nocte

     Dziś trochę wspomnień o dobrze zapowiadającej się kampanii, która umarła po zaledwie jednej sesji.

     Pierwsza dekada XXI wieku to dla mojego erpegowania Czasy Mroku. Praca, nowe hobby (bitewniaki), małżeństwo: to wszystko sprawiło, że przez te 10 lat nie grałem prawie wcale, chyba że zaliczyć do tego rozwijany przeze mnie forumowy system RPG Gladius. Te smutne czasy skończyły się dopiero w 2010 roku... ale wcześniej raz jeden jedyny, w 2007 roku, miałem również okazję zauczestniczyć w prawdziwej sesji. Ba, nawet w niej zamistrzować.

     Systemem, który na chwilę wyrwał mnie z erpegowego letargu był Wampir: Mroczne Wieki. W poprzednim stuleciu zagrałem kilka razy w dużo popularniejszą Maskaradę i jakoś to smęcenie o „teatrze dusz” nie przypadło mi do gustu, choć mechanicznie Świat Mroku był dla mnie miłą odmianą po turlaniu w pierwszą edycję WFRP (o KaCetach nie wspominając). Jakoś tak się mimo wszystko złożyło, że kupiłem wtedy średniowieczną wersję systemu (a nawet jakiś dodatek, bodajże o Asasynach)... i odłożyłem ją ma półkę. W złotej erze najntisów często tak miałem, podobny los spotkał dajmy na to Earthdawn czy Mag: Wstąpienie.

     W 2007 roku przyszedł jednak czas, by w to pierwszy (i ostatni) raz zagrać. Przy okazji grania w bitewniaki spotykaliśmy się cyklicznie w Chodzieskim Domu Kultury i podczas wakacji ktoś rzucił pomysł, by dla odmiany zagrać w RPG. Kompletnie nie pamiętam, dlaczego padło na W: MW, pamiętam, że mi się ten pomysł spodobał :) Po krótkiej konsultacji z graczami zdecydowałem, że naszym settingiem będą ziemie polskie przed Mieszkiem I... Oto jego opis, napisany w formie komunikatu dla drużyny (czy tam Trupy, idk):

     Stradow, gród z którego wyruszycie na spotkanie Nieznanego to jedna z największych warowni Wiślan. Samej drużyny księcia Wojbora stoi tu prawie pół tysiąca, drugie tyle ludzi żyje na podgrodziu. Gród jest ośrodkiem Toporczyków, najpotężniejszego obok Awdadców rodu ludu „na Wiśle”. Prawdziwym, choć ukrytym panem tego miejsca jest wszakże Idar, wampir Lasombra pamiętający jeszcze czasy Imperium. Sami Wiślanie tworzą obecnie luźną federację rodów na czele których stoi kneź Krakowa z rodu Awdańców, bogaty i przepełniony pychą Warcislaw II. Wiślanie od stulecia już ponad dominują na ziemiach na północ od Karpat, walcząc o tę pozycję ze śląskimi Golęszycami. Siłą stojącą za Golęszycami są Ślężanie którym przewodzi potężny wampir Tzimisce Uvai. Jego armie ghuli trzymają w okowach terroru plemiona śląskie. Na północ od Śląska i kraju Wiślan znajdują się słabo znane, mocno zalesione tereny Mazowszan i Polan które nie wzbudzają zainteresowania lokalnych potęg. Dalej na północ znajdują się ziemie, z których nadchodzą Normanie. Owi morscy zbójcy rządzą od niedawna wschodnimi Słowianami, próbując zaprowadzić tam swe barbarzyńskie obyczaje. Największym grodem wschodu, Kijowem, rządzą bracia Askold i Dir. Niektórzy co bardziej śmiali Rusowie dopływają swymi dragkarami aż do Krakowa, za rządów jednak Warcisława ponieśli przy tym ciężkie straty i ich zbójeckie chąsy ustały. 

     Na południe od Karpat rozpościera się mocarstwo Wielkiej Morawy. Kneź Świętopełk siedzący w swym Welehradzie opętany jest żądzą podbojów i wielu Wiślan szepcze, iż patrzy teraz łakomym okiem na księstwo krakowskie. Tym bardziej, że jad do uszu sączy mu Metody, arcybiskup Moraw pragnący przenieść krzyż również na północ od Karpat. Warcisław II głośno śmieje się z tych gróźb.
Za Wielką Morawą znajdują się ziemie Białego Carogrodu. Jego ośrodkiem jest największe chyba na świecie miasto: Konstantynopol, o które od dawna już krwawą wojnę prowadzą Brujah z Kapadocjanami. Bazyleusem jest obecnie Bazyli, chłop który osiągnął cesarski tron, nie bez pomocy Brujahów jak szepczą niektórzy. Wielki to wojownik, to szepczą wszyscy. 

     Na Zachodzie trwa agonia Imperium Karola. Jak wieść niesie, kilka lat temu zmarł ostatni z jego wnuków i obecnie Frankami rządzi następne pokolenie. Cóż to jednak za zdegenerowana rasa! "Gruby", "Jąkała", same przydomki świadczą o tym, jak rozrzedziła się krew Karola w ich żyłach
.

     A sama przygoda wyglądała tak (to krótki raport z 2007 roku właśnie):

     Idar z niepokojem obserwuje wzrost popularnosci Stojgniewa, możnego Toporczyka pragnącego obalić knezia Wojbora. Postanawia go "przekonać" do porzucenia tych planów - a posłuży mu w tym grupa młodych wampirów z jego ulubieńcem Sławomirem na czele. 

     Nasi herosi dotarli do gródka Stojgniewa i zauważyli trzech strażników na palisadzie. Sławomir zmieniony w chmurę cienia wniknął do środka, Gangrel (zapomniałem jego imienia, był Normaninem :) ) z kolei spróbował wdrapać się tam korzystając ze swych zwierzęcych szponów. Wtedy wszystko zaczęło iść źle. 

     Gangrel szybko mógł zacząć rozmyślania nad tym, że owszem: pazury pomagają w alpinizmie, ale praktyka pomaga jeszcze bardziej. A jej akurat nie miał. Próbując jej nabrać, narobił takiego hałasu, że zwrócił tym uwagę woja patrolującego palisadę. A ten, nie zważając na basowe prośby o pomoc przed rzekomymi wilkami Gangrela uwieszonego na zewnętrznej stronie palisady, zaczął krzyczeć.

     Brujah (też nie pamiętam imienia :D ) i Toreador Bogumił zaczęli wtedy biec do bramy. Ich dramatyczne krzyki zwiastujące goniące ich wilki na chwilę zbiły z tropu strażnika z łukiem na wieży bramnej. Po sekundzie jednak w głowie pojawiła mu się zdradliwa myśl: gdzie wycie owych wilków? Strzelił więc, raniąc Brujaha (-1).
 

     Koledzy łucznika z drugiej strony gródka również postanowili, iż pazury Gangrela nie wyglądają zbyt przyjacielsko i rzucili w niego włóczniami. Potrzeba jest matką wynalazku: bezpośrednie zagrożenie nagle oświeciło naszego gościa ze Skandynawii jaka technika pozwoli mu na osięgnięcie upragnionego szczytu. Wskoczył więc raźno na palisadę, mając po obu swych stronach po jednym strażniku. Mieli miecze i złe zamiary. 

     Najwyraźniej subtelny wariant wyeliminowania Stojgniewa z polityki właśnie się zdezaktualizował

     I tu nastał koniec. Był entuzjazm i umawianie się na następny raz... ale ten nigdy nie nastąpił. Pragnienie zagrania tego tym samym składem okazało się być zabójcze dla kampanii: zawsze komuś nie pasowało. Szkoda, bo ciagle pamiętam fajne emocje, których w tej sesji nie brakowało. To był jednak 2007 rok, Epoka Mroku. Ciągu dalszego nie było. To jeszcze nie był ten czas... Gdyby w miesiącu Mehir dojrzała oliwka, albo fiołek zakwitnął w miesiącu Tot, jedno i drugie musi zginąć, jako płody spóźnione lub przedwczesne, jak mawiał kiedyś pewien mądry Egipcjanin ;)

Komentarze

  1. Pomysł na kampanię był bardzo fajny. Szkoda, że padła. Ale jakoś często tak jest, że człowiek się napali na jakiś pomysł, to potem nic z tego nie wychodzi, a jak się gra na luzaka z sesji na sesję, to takie kampanie zaskakująco długo są grane. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, tak było jeszcze kilka razy :) nasjmutniej i tak wspominam sesje Strefy Śmierci z MiMa, które rozwijały się znakomicie... i skończyły na liczbie dwa :)

      Ale jak to sobie odświeżyłem, to może jeszcze wrócę do wiślańskiego Stradowa :)

      Usuń
  2. Brzmi fantastycznie. Rzadko kiedy mam tak, że widzę materiał RPG nawiązujący do Słowiańszczyzny WŚ i rzeczywiście chce mi się w to grać. Tutaj grałbym aż miło. :)

    To, o czym mówi Ifryt jest niestety zbieżne i z moimi doświadczeniami. Dobrze przemyślane i sensownie rozpisane kampanie, na które się w swojej karierze mocno napaliłem, właściwie zawsze kończyły się po kilku sesjach. Albo nawet po jednej.

    Ze Strefą Śmierci też tak miałem. 2 sesje i wielki niedosyt. Te ilustracje Andrzeja Grzechnika robiły niesamowity klimat. Tekst z resztą też. Marzy mi się, żeby kiedyś do tego wrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, być może wyszedł mi rumieniec, ale nie widzę zza brody ;)

      A o Strefie Śmierci i moich wspominkach z nią związanych kiedyś napiszę też jakąś notkę (na zawsze w moim sercu).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty