Zew


   Dzisiejsza sesja była dla mnie niezwykła z dwóch co najmniej względów.

     Po pierwsze, to był mój debiut w uniwersum Lovercrafta. Nie przeczytałem jeszcze żadnego z opowiadań samotnika z Providence, ba: nie grałem nawet w żadną z gier obracających się wokół Mitów (chyba, żeby liczyć Quake’a, gdzie końcowym bossem jest Shub-Niggurath), ale zawsze mnie fascynował fenomen popularności tej nakładki na naszą rzeczywistość. U schyłku poprzedniego wieku miałem ku temu sposobność, bo przecież Mag wydał którąś tam inkarnację Zewu Cthulhu, ale jakoś jednak wtedy jej nie kupiłem (a kupowałem wtedy niemal wszystko, co wychodziło po polsku, nawet takie kwiatki jak In Nomine Magnae Veritatis). Czemu? Nie mam pojęcia.

     Teraz jednak Julek dorobił się startera do polskiego wydania siódmej bodajże edycji tej gry, więc wreszcie odpowiedziałem na zew Wielkiego Przedwiecznego.

     W dodatku odpowiedziałem jako gracz, co stanowi drugą niezwykłość tej sesji.

     To był mój pierwszy raz w tej roli w XXI wieku. W poprzednim stuleciu grywałem w pierdycję wfrp i dwukrotnie w Strefę Śmierci, ale to było wszystko. W obecnym stuleciu jeszcze się to nie zdarzyło. I powiem Wam, że to niesamowite uczucie, takie wyprzęgnięcie się z roli MG, gdy te literki są do Ciebie przyspawane od dwudziestu lat. To jest tak, że nagle instynktownie wiesz, gdzie są niewidzialne ściany railroadowego scenariusza, dostrzegasz zaskakujące przekładnie punktów zwrotnych intrygi, od razu widzisz, co może posypać przygodę. Naprawdę przyjemne uczucie.

     Sama przygoda pochodziła ze startera, z tym wyjątkiem, że prowadzący ją Julek przeniósł fabułę do Polski, do naszej Chodzieży. Wynikła z tego drobna zagwozdka: mój bohater tworzony był w przeświadczeniu, że akcja będzie w Bostonie, był więc Anglosasem... Pracujący na Wydziale Historii Starożytnej na University of South Carolina w Columbii Desmond Thornwood nagle więc odbył podróż do II Rzeczpospolitej i z braku czasu nawet tego nie zdołałem uzasadnić :) Trudno. W każdym razie poznał tam Janusza Bednarskiego (miejscowego policjanta granego przez Jacoleko), Michała (majętnego kolekcjonera porcelany granego przez Drzewca) i Sławomira (prowadzącego miejscowy antykwariat alkoholika granego przez Slawq). Niejaki pan Supeł, zapewne słysząc o moim zainteresowaniu okultyzmem, poprosił nas tam o zbadanie tajemnic nawiedzonego domu, który niedawno nabył. Zaczynamy od klasyki.


Desmond Thornwood

     Trochę szkoda, że przygoda mająca wprowadzać w Cthulhu Mythos nic praktycznie o nim nie mówi. Owszem, jest magia, jest nawiedzenie, jest jakaś sekta, jest ezoteryczny symbol... ale to wszystko takie generyczne jest, nawet księgi które znajdujemy są po prostu klasycznymi księgami umiejętności, które służą tylko temu, żeby podbić odpowiedni stat (i zmniejszyć pulę punktów poczytalności przy okazji). Tym niemniej: było super! Nasza ekipa dała jak zwykle radę. Gdy na przykład scenariusz podsunął nam przed nawiedzonym domem Waltera Corbitta ciekawskiego gapia (u nas: Pana Ryśka), to skutecznie go sterroryzowaliśmy, roztaczając przed nim ponurą wizję więzienia na Młyńskiej w Poznaniu gdzie niechybnie trafi, jeśli nie będzie z nami współpracował (bo w jego oczach staliśmy się międzynarodową grupą śledczą). Rysiek powiedział nam wszystko co wiedział, a dodatkowo co dwa dni zaczął stawiać się z raportem na miejscowy komisariat.

     Końcowym przeciwnikiem okazał się być jakiś nekromanta (zapewne Walter Corbitt), który przez dłuższy czas zdawał się być niewrażliwy na nasze ciosy (nawet na moje liczne trafienia pałką, dzięki którym zacząłem o sobie mówić American Ninja). Zwyciężyła jednak myśl śledcza polskiego policjanta: komisarz Bednarski domyślił się, że zabójczy dla nekromanty może okazać się jego własny, odnaleziony przez nas wcześniej sztylet.

     Było wspaniale! Był śmiech (uwiedzenie pani Grażyny z redakcji „Chodzieskiego Posłańca”, też dzieło Bednarskiego), było odrobinę strachu (krew wypływająca spod drzwi, ograny motyw ale dobry motyw), było mnóstwo burzy mózgów (nasz najlepszy pomysł: pan Supeł jest w istocie żyjącym od stu lat przywódcą miejscowej sekty Pana Naszego Dawcy Tajemnic, niejakim Michałem Tomczykiem). Mechanika... na razie nie mam zdania. Z jednej strony spodobał mi się trok z przerzutami kostką dziesiątek, z drugiej... jak na grę o walce z własnym szaleństwem, trochę trudno tu (na razie) o fajne efekty tegoż szaleństwa. No, ale może w pełnej wersji jest z tym lepiej :) Czekam na więcej.

Komentarze

Popularne posty