Kamraci Krakena
O planszówkach tu jeszcze nic nie było, ale Gloomhaven jest im tak bliskie, że postanowiłem dobyć Thanira i tym razem.
Dziś przeżyłem swój chrzest bojowy w Gloomhaven.
Niby dziś, ale przygotowania zaczęły się kilka dni temu. Wydłubywanie tych wszystkich setek (!) żetonów, tokenów, map, znaczników trwało u mnie chyba godzinę, zrobiłem to zapobiegliwie przedwczoraj. Od kilku dni też czytałem instrukcję: zasady nie są może jakoś przesadnie trudne, aczkolwiek jest ich bardzo wiele i dziś kilka z nich przeoczyliśmy. Wreszcie kupiłem też insert (z e-Raptora), który okazał się bardzo pomocny, aczkolwiek składanie tych cholernych przegródek na karty akcji przeciwników trochę ostatnich czarnych włosów na mojej głowie mi posrebrzyło. No ale dziś byłem już gotowy i wreszcie przeszliśmy do mięsa rozgrywki.
Do eksploracji okolic Gloomhaven stanęło trzech poszukiwaczy przygód (Kamratów Krakena):
- Kraken, inoksyjski Kark (mój syn Konrad, 9 lat - poziom skomplikowania reguł go nie przerósł, aczkolwiek wymagał kilka razy drobnej asysty)
- Castiga, orchidiańska Tkaczka Zaklęć (Drzewiec, mój brat)
- Tulkaion, sawwasański Skałosercy (ja

Po drodze do pierwszej lokacji (Czarnego Kurhanu) delikatnie pomogliśmy aprowizacyjnie straży miejskiej oraz przetrwaliśmy atak barbarzyńców dzięki pomocy zaprzyjaźnionego (jak się okazało) drakona. A potem nadszedł atak na leże bandytów...
Zostaliśmy pokonani.
Zdołaliśmy oczyścić pierwszą salę, ale ciężko nas poturbowano: szczególnie boleśnie odczuł to Kraken, który próbował tankować. Zjechał afaik do circa 4 hp. W sali drugiej znajdowało się już doborowe towarzystwo, dwóch elitarnych bandytów. Pierwszy padł Kraken, potem ja, ostro się odgryzając. Trzymająca się z tyłu Castiga przetrwała i położyła trupem ostatniego bandytę, ale... pokonała ją mechanika wyczerpania. Słaniając się na nogach, wycofała się, wyciągając rannych towarzyszy z kurhanu.
Było znakomicie!
Były co prawda przestoje, szczególnie na początku, gdy musieliśmy wertować instrukcję, ale gdy rozpoczęła się faza scenariuszowa, to niemal zupełnie zniknęły. I tak nie uniknęliśmy pomyłki, która zresztą chyba kosztowała nas porażkę - w modyfikatorach ataku potworów losowaliśmy z talii razem z klątwami i błogosławieństwami GRACZY - i właśnie błogosławieństwo (obrażenia x2) położyło Karka, a potem mojego Skałosercego. Poza tym, nie doceniliśmy zagrożeń płynących z mechaniki wyczerpania, czego ofiarą stała się Tkaczka (a i mi w chwili zejścia zostały tylko 4 karty).
CO ZA GRA.
Napisałbyś jeszcze trochę o porównaniu Gloomhaven z rpg? Jakie widzisz różnice w rozgrywce i Twoich odczuciach z grania w tę grę a w jakiegoś erpega (np. D&D5)?
OdpowiedzUsuńNo jest to RPG z wyciętym komponentem R :) Ciężko stwierdzić, byśmy starali się grać swoimi postaciami, mechanika na to nie pozwala, albo raczej: pozwala w szczątkowym zakresie (bo są tu jednak spotkania losowe na szlaku i w mieście gdzie drużyna podejmuje decyzje, ale wyłącznie dualne (tak było przynajmniej w tych, które wylosowaliśmy))... aczkolwiek mój syn trochę się wczuwał w bezkompromisowego barbarzyńcę, starając się wycinać nam drogę gdy już dotarliśmy do lochu. Chociaż z drugiej strony... trochę w budowaniu otoczki pomagają wylosowane osobiste cele życiowe i scenariuszowe - one już wczoraj trochę na zniuansowały rozgrywkę, nikt z nas nie wie, co wylosowali pozostali i raz czy dwa zaskakiwaliśmy się podejmowanymi w związku z tym decyzjami.
UsuńJeszcze jedno: w dedekach (ani w żadnym innym RPG w który grałem) nie przeżywałem takich taktycznych rozkminek jak tutaj (chociaż w sumie wiem, że w dedeki tak chyba niektórzy grają - nigdy jednak nie czułem tego maksowania "buildu" postaci). Na pewno z RPG ma ta gra wizję rozwoju bohatera, bo już na karcie postaci widać, jak bardzo może się ona rozwinąć bojowo po dłuuugim czasie; no i cała ta otoczka poznawania Niepoznanego, stania w obliczu questa, to ma feeling sesji.