Wielka draka w tileańskiej dzielnicy, część II

     Rozegrana dziś (albo wczoraj, zależnie od tego, kiedy skończę ten tekst) przygoda miała w moim zamyśle domknąć "dylogię Oldenhallera"... i może domknęła, choć kto tam moją drużynę wie. W każdym razie znowu przeżyli, choć jeden spalony fate uleciał do stratosfery.

     Przypomnę: w poprzednim odcinku czwórka bohaterów (Taughmir Ironhand, krasnoludzki paser o miękkim sercu, Boltz Baumann, świeżo upieczony inżynier Uniwersytetu Nulnijskiego, Janusz który właśnie przestał być zieloną rybą (cokolwiek to znaczy) i Sam Baggins, niziołek bawiący się ziółkami) zabawiła się w infiltrację grupy infiltrującej radnego Albrechta Oldhenhallera. Ta wojna szpiegów zawiodła naszych bohaterów w niezbadane czeluści kanałów Starego Nuln...

     Tym razem było nieco sandboksowo. Dungeon wylosował mi niezastąpiony donjon, do tego dorobiłem tabelę spotkań losowych (z kilkoma wydarzeniami osadzonymi w poprzedniej fabule i wieloma innymi nie osadzonymi) i równie losowych lootów... Miały też działać Story Cubes, ale akurat z nimi nic mi się nie wygenerowało...

     Do drużyny ponownie dołączył Gottschalk Scheller, mnich który już dawno chyba nie był w swoim klasztorze. Eksplozja metanu sprawiła, że spadł z kanałów współczesnych do poziomu kanałów starożytnych, od dawna nieużywanych... tylko po to, by spotkać swoich dotychczasowych kumpli. No i nieznanego mu Sama Bagginsa, który zresztą przy okazji stał się enpecem, gdyż Krystian tym razem do nas nie dotarł. Gromada była zresztą ogólnie liczna: z bohaterami szedł też pewien gnomi nicpoń Torri Laufer, łowczyni czarownic Katerine Volk i piątka niemych chłopców, w tym dwóch nieprzytomnych (jeden z nich, zwany Rudym został nawet przez drużynę uzbrojony). Wszystko to było spadkiem po pierwszej części "Wielkiej draki".

     Eksploracja kanałów zaczęła się od dyskusji na temat gazów, które miał z siebie wydobywać Gottschalk (zainicjowały je odgłosy wydawane przez moduł Sewer programu Syrinscape). Propozycja wykorzystania ich jako broni bliskiego zasięgu urwała się, gdy drużyna natknęła się na chłopaka z dziwnymi runami wypalonymi na czole. Chłopak nic nie mówił, co wywołało liczne, coraz bardziej fantastyczne teorie (najlepsza zakładała, że to żywa bomba wysłana przez Valantinów, krój runów przypominał bowiem znak z granatu dymnego rzuconego wcześniej w "Starej Tilei"). Ostatecznie uciekł, tylko po to, by zostać usieczonym przez niewidocznego wroga w rozwidleniu kanałów.

    Tym wrogiem były szkielety. Tak chciały kości.

     Starcie z siódemką nieumarłych okazało się być niezwykle brutalne, bo drużyna wkroczyła prosto w ich pułapkę. W rozegraniu starć pomogły mi kafelki "Wchodzę tam!" które w miarę się spisały, choć szkoda trochę, że tak bardzo ślizgają się po stole. Boltz musiał spalić fejta, Katerine zginęła, a Januszowi prawie odrąbano rękę, zanim animowane szkielety wreszcie się rozsypały. Poturbowana drużyna jednak w jakimś sensie jeszcze urosła w siłę, gdyż w szable martwiaków uzbrojeni zostali pozostali chłopcy i Torri. 

No nie wszystkie figurki spełniają WYSIWYG...

     Po tym starciu bohaterowie znaleźli wreszcie wejście na poziom współczesnych kanałów. Tam jednak znaleźli się w klasycznej "kanapce": z jednej strony znaleźli obozowisko nieznanych ludzi, z drugiej pojawiło się komando tropiących ich Valantinów. Janusz wpadł wtedy na kolejny genialny plan: wbiegnijmy wprost w obozowisko krzycząc coś o zombich. Obozujący się nie przejęli, byli bowiem zmutowanymi kultystami Chaosu.

     Starcie było długie i wyczerpujące. Kultystów zmasakrowały koktajle Mołotowa zaimprowizowane z butelek brandy (oj, będzie nerf! :D ), ale Valantinowie byli twardsi. Szczęśliwie Łowcom Głów (nick drużyny) udało się wyselekcjonować przywódcę gangusów i wyeliminować drania (w sumie, to udało się to jednemu z niemych chłopców). Reszta Tileańczyków uciekła. Kilka minut później zmaltretowani przyjaciele dotarli do wybrzeży Reik...

     ŻYLI.

Komentarze

Popularne posty