Dom śmierci

 

     Dziś (a w zasadzie wczoraj) po raz drugi odwiedziliśmy domenę Strahda von Zarovicha. Za pierwszym razem drużyna śmiałków stanęła w obliczu realnego TPK, ostatecznie okrutni bogowie kostek zadowolili się śmiercią jedynie pewnego gnoma...

     Sprzyjała nam aura: na zewnątrz szalał wiatr, w okna bił deszcz i mrugało światło - nic nie musiałem przygotowywać dla robienia klimatu (poza niezawodnym Syrinscape, który dla "Klątwy Strahda" przygotował specjalny moduł). Moja zredukowana do pięciu bohaterów grupa kłopotów z imersją nie miała żadnych. Ta drużyna to: Jared (grany przez Haczyka niziołkowy rogue); Surinim (odgrywany przez Dawida półork - wojownik); Gerhard (prowadzony przez Drzewca drakon - barbarzyńca); Carnis (elf - łowca sterowany przez Zarana). Był też Balasar, kolejny drakon (zaklinacz), ten jednak był osierocony przez swojego gracza (Balistę), który dziś nie mógł do nas dołączyć (sterował nim Drzewiec).

     Tym razem litościwy przypadek nie rzucił naprzeciw nim żadnego spotkania losowego. Chłopcy przekroczyli bramę do krainy Strahda i odnaleźli martwego posłańca z listem od burmistrza Barowii (niech nikt tu nie wchodzi! zostawcie nas z naszym cierpieniem i moją pogryzioną przez wampira córką!). Wszystko to było jedynie przygrywką przed dotarciem bohaterów do upiornego miasteczka.


     Miasteczko wydawało się być puste, jeśli nie liczyć dwójki przerażonych dzieciaków: Róży i Ciernia. To szaroskóre rodzeństwo wypłoszyły z ich domu krzyki potwora z piwnicy: czy szlachetni wędrowcy nie mogliby go stamtąd wypłoszyć. OCZYWIŚCIE, ŻE MOGLIBY. Dzielna piątka wkroczyła do Domu Śmierci bez szczególnych oporów. Wyjść już za bardzo nie mogli.

     Początkowo eksploracja szła bardzo łatwo. Na pierwszych dwóch kondygnacjach w ogóle nie było przeciwników: były za to srebrne sztućce, wiele cennych książek i list, w którym Strahd szydził z właścicieli domu (pyszne było interpretowanie znaczenia tego listu przez drużynę, jeden z moich ulubionych momentów sesji!). Na kondygnacji numer trzy jednak przeciwnicy się pojawili: animowana zbroja, animowana miotła (Nimbus 3000!)... i widmo młodej kobiety. Ta ostatnia trochę drużynę przeraziła (połowa z nich zmierzyła się już kiedyś z widmem i nie były to dobre wspomnienia), ale poważne zwycięstwo w inicjatywie i pudło widma sprawiło, że w efekcie starcia zbrojne zakończyły się praktycznie bezboleśnie (jeśli nie liczyć trafionego bełtem w plecy Surinima; trafił go jego kumpel Jared, taka tam drużynowa tradycja).

     Ostatecznie znaleźli się na strychu. Tam, oprócz szkieletu upchanego w kufrze, eksploratorzy trafili na duchy Róży i Ciernia. Bo te dzieci nie żyły, tak się składało. Umarły z głodu po tym, jak ich rodzice zamknęli je w tym pokoju. Dzieci były martwe, nieumarłe i bardzo, bardzo samotne. Tak samotne, że postanowiły opętać Balasara (Róża) i Surinima (Cierń). Kulący się ze strachu Surinim i pyskata Gerhard to kolejne ozdoby sesji.

     Drużyna odnalazła też tajne schody prowadzące... prosto do piwnicy, a właściwie do lochów z kryptami rodzinnymi Durstów. Pomijając nieskuteczny atak grika, główną atrakcją na razie okazało się złożenie do trumien kości Róży i Ciernia, co przy okazji zakończyło podwójne opętanie. W tym momencie włączyliśmy pauzę.

      Było super! Dom śmierci to klimatyczna miejscówka, z takim nieuchwytnym nastrojem zagrożenia, a czwórka graczy dobrze się do tego dostroiła. Nie było wyłącznie groźnie - przeciwnie, jak zwykle humoru była cała masa, a popisy opętanych były iście szekspirowskie :D A trzeba pamiętać, że dom śmierci nie ujawnił jeszcze swoich wszystkich atutów...


Komentarze

Popularne posty