Phandalin: wejście sowoniedźwiedzia
Dedeki przetestowane po raz drugi! Dziś (14 V) kontynuowaliśmy kampanię startową Lost Mine of Phandelver, wchodząc tym razem w jej rozdział drugi (Phandalin) kombinowany z elementami rozdziału trzeciego (Spider`s Web).
Po raz kolejny zagrało trzech awanturników: Grimm, lokalny samozwańczy obrońca ludu z maszynowym łukiem w dłoniach (grany przez Julka), Garret Tealeaf, halfliński rogal o psychopatycznych tendencjach (grany przez Zarana) i Thoradin, krasnoludzki kleryk, który często zapomina o swym świętym powołaniu. W poprzedniej przygodzie trójka moich podopiecznych nie bez trudu zmasakrowała gobliny, które wcześniej porwały ich patrona Gundrena Rockseekera. Samego Gundrena nie odnaleźli, ale uwolnili przy okazji jego przygodnego ochroniarza, Sildara. Ten opisał im zasadniczy plot kampanii: bracia Rockseekerowie odnaleźli zaginioną pół tysiąca lat temu kopalnię, w której umagicznione kowadło było zdolne do wykuwania magicznych gadżetów. I najwyraźniej ktoś chce im w tym przeszkodzić. Poza tym, sam Sildar ma odszukać zaginionego w miasteczku Phandalin znajomego, czarodzieja Iarno Albreka. Ponieważ ciągle niewykonany kontrakt mojej trójki również wiódł ich do Phandalinu, do samego górniczego miasteczka pojechali już wspólnie.
Phandalin jest miejscem wyjętym z westernowej mitologii: nie działa tam prawo, a mieszkańcy zastraszeni są przez bandę gangusów kryjących się pod kryptonimem Redbrands (postanowiłem nie łamać sobie głowy nad dokładnym tłumaczeniem i przyjąłem sobie spolszczenie Czerwone Płaszcze, bo w takich chodzą). Nasz sympatyczny niziołkowaty szelma był nawet niedawno częścią tej malowniczej hałastry, stąd drużyna dokładnie znała standardowe rozmieszczenie bandy: część gangsterów przesiaduje u "Śpiącego Giganta", część garnizonuje w podziemiach Dworu Tresendar. Przyjaciele zadecydowali o szturmie na Śpiącego Giganta, co skończyło się dla nich niemal tragicznie: czterech Redbrandów powaliło Grimma i Thoradina i jedynie oszałamiająca szybkość halflinga pozwoliła na końcową wiktorię.
To wymusiło na drużynie reewaluację swoich najbliższych celów. Uznali, że na razie są za słabi na główne siły Czerwonych Płaszczy (z ich tajemniczym szefem, magiem Szklaną Różdżką).
Dokonany wcześniej research pozwolił im na odnalezienie w miasteczku kapłanki Tymory. Siostra Garaelle miała pod ręką flakoniki z uzdrawiającą wodąz Lichenia, ale bynajmniej nie chciała pozbyć się ich za darmo. Zaproponowała trzydniowy spacer do siedziby nadzwyczajnie nieagresywnej banshee o imieniu Agata, którą zapytać mieli o aktualne umiejscowienie magicznej księgi maga z odległej przeszłości. Przy okazji złapali też quest od emerytowanego łowcy przygód, który spędzał starość na pielęgnowaniu jabłoni: koniecznie chciał się dowiedzieć, co dziwnego dzieje się wokół miejsca zwanego Studnią Starej Sowy.
Trzydniowa wędrówka do tych miejsc pozwoliła mi na użycie pierwszy raz w moim życiu tabeli zdarzeń losowych. Niegdyś uważałem je za abominację niegodną prawdziwego erpegowca, teraz jednak okazała się być najważniejszą ozdobą sesji. Zazwyczaj losował się brak encounteru, ale podczas pierwszej nocy kolegów zaatakował... sowoniedźwiedź. Absurdalność tego mutanta w połączeniu z jego niezłą sprawnością bojową wprowadził do sesji niezwykły, psychodeliczny klimat podkreślany jeszcze przez dźwięki sowy wydobywające się z komórki Julka (btw: w sesji przygrywał nam Syrinscape, naprawdę fajny kawałek kodu). Krasnolud po raz kolejny padł nieprzytomny, łucznik również... po raz drugi już jako jedyny na kosmatych nogach ustał niziołek, który przy okazji zaczął exploitować kombo z ciągłym znikaniem po udanym ciosie. Przy okazji: Thoradin dopiero wtedy przypomniał sobie, że potrafi czarować :) Ot, taka już nastawiona na otwartą wojnę, krasnoludzka natura.
Po pokojowych wizytach u Agaty i nekromanty kopiącego pod Studnią Starej Sowy przygoda została zawieszona.
Luźne uwagi: Lost Mine of Phandelver naprawdę pomyślana jest dla czterech graczy. Przy trójce poziom trudności naprawdę jest wysoki. Miało to jednak i dobrą stronę: w pewnym momencie gracze zaczęli w to grać niczym w turową grę strategiczną, starając się do maksimum wykorzystać swoje możliwości. Co w sumie było chyba wartością dodaną. Generalnie było dobrze, chociaż mam wrażenie, że Goblinie Strzały wyszły mi nieco lepiej :)
Teraz powrót do Phandalinu i rozprawa z Czerwonymi Płaszczami, które już wiedzą, iż ktoś ośmielił się im rzucić wyzwanie.
Po raz kolejny zagrało trzech awanturników: Grimm, lokalny samozwańczy obrońca ludu z maszynowym łukiem w dłoniach (grany przez Julka), Garret Tealeaf, halfliński rogal o psychopatycznych tendencjach (grany przez Zarana) i Thoradin, krasnoludzki kleryk, który często zapomina o swym świętym powołaniu. W poprzedniej przygodzie trójka moich podopiecznych nie bez trudu zmasakrowała gobliny, które wcześniej porwały ich patrona Gundrena Rockseekera. Samego Gundrena nie odnaleźli, ale uwolnili przy okazji jego przygodnego ochroniarza, Sildara. Ten opisał im zasadniczy plot kampanii: bracia Rockseekerowie odnaleźli zaginioną pół tysiąca lat temu kopalnię, w której umagicznione kowadło było zdolne do wykuwania magicznych gadżetów. I najwyraźniej ktoś chce im w tym przeszkodzić. Poza tym, sam Sildar ma odszukać zaginionego w miasteczku Phandalin znajomego, czarodzieja Iarno Albreka. Ponieważ ciągle niewykonany kontrakt mojej trójki również wiódł ich do Phandalinu, do samego górniczego miasteczka pojechali już wspólnie.
Phandalin jest miejscem wyjętym z westernowej mitologii: nie działa tam prawo, a mieszkańcy zastraszeni są przez bandę gangusów kryjących się pod kryptonimem Redbrands (postanowiłem nie łamać sobie głowy nad dokładnym tłumaczeniem i przyjąłem sobie spolszczenie Czerwone Płaszcze, bo w takich chodzą). Nasz sympatyczny niziołkowaty szelma był nawet niedawno częścią tej malowniczej hałastry, stąd drużyna dokładnie znała standardowe rozmieszczenie bandy: część gangsterów przesiaduje u "Śpiącego Giganta", część garnizonuje w podziemiach Dworu Tresendar. Przyjaciele zadecydowali o szturmie na Śpiącego Giganta, co skończyło się dla nich niemal tragicznie: czterech Redbrandów powaliło Grimma i Thoradina i jedynie oszałamiająca szybkość halflinga pozwoliła na końcową wiktorię.
To wymusiło na drużynie reewaluację swoich najbliższych celów. Uznali, że na razie są za słabi na główne siły Czerwonych Płaszczy (z ich tajemniczym szefem, magiem Szklaną Różdżką).
Dokonany wcześniej research pozwolił im na odnalezienie w miasteczku kapłanki Tymory. Siostra Garaelle miała pod ręką flakoniki z uzdrawiającą wodą
Trzydniowa wędrówka do tych miejsc pozwoliła mi na użycie pierwszy raz w moim życiu tabeli zdarzeń losowych. Niegdyś uważałem je za abominację niegodną prawdziwego erpegowca, teraz jednak okazała się być najważniejszą ozdobą sesji. Zazwyczaj losował się brak encounteru, ale podczas pierwszej nocy kolegów zaatakował... sowoniedźwiedź. Absurdalność tego mutanta w połączeniu z jego niezłą sprawnością bojową wprowadził do sesji niezwykły, psychodeliczny klimat podkreślany jeszcze przez dźwięki sowy wydobywające się z komórki Julka (btw: w sesji przygrywał nam Syrinscape, naprawdę fajny kawałek kodu). Krasnolud po raz kolejny padł nieprzytomny, łucznik również... po raz drugi już jako jedyny na kosmatych nogach ustał niziołek, który przy okazji zaczął exploitować kombo z ciągłym znikaniem po udanym ciosie. Przy okazji: Thoradin dopiero wtedy przypomniał sobie, że potrafi czarować :) Ot, taka już nastawiona na otwartą wojnę, krasnoludzka natura.
Po pokojowych wizytach u Agaty i nekromanty kopiącego pod Studnią Starej Sowy przygoda została zawieszona.
Luźne uwagi: Lost Mine of Phandelver naprawdę pomyślana jest dla czterech graczy. Przy trójce poziom trudności naprawdę jest wysoki. Miało to jednak i dobrą stronę: w pewnym momencie gracze zaczęli w to grać niczym w turową grę strategiczną, starając się do maksimum wykorzystać swoje możliwości. Co w sumie było chyba wartością dodaną. Generalnie było dobrze, chociaż mam wrażenie, że Goblinie Strzały wyszły mi nieco lepiej :)
Teraz powrót do Phandalinu i rozprawa z Czerwonymi Płaszczami, które już wiedzą, iż ktoś ośmielił się im rzucić wyzwanie.
My mieliśmy na sesjach 4-5 graczy, a i tak "Lost Mine of Phandelver" była dla nas strasznie trudna. Zresztą także finałowa konfrontacja okazała się zbyt dużym wyzwaniem i kampania skończyła się porażką drużyny i triumfem złych. :)
OdpowiedzUsuńU nas dwukrotnie na nogach stał już jedynie niziołek, raz: też u progu śmierci :) Strach pomyśleć, co będzie dalej ;) mam nadzieję, że chociaż do World Echo Cave dociągną ;)
Usuń