Emerald Spire: pierwsza krew

     Zaczęło się! Drużyna wkroczyła do superdungeonu...

     Po dwóch sesjach upartego marszu Thorunn (drugopoziomowy kapłan Korda, drakon lubiący pluć błyskawicami) i Gizmo (elf z dziwnym imieniem, drugopoziomowy łowca) dotarli do miasta Emerald Spire, a następnie do nieodległych ruin, które miastu nadały nazwę. Co tu kryć: do warunków D&D4 dostosowałem pathfinderową kampanię o tej właśnie nazwie, trochę doszlifowując ją do warunków Thulkazaru, uniwersum w którym ostatnio prowadzę sesje (dajmy na to Hellknights przepoczwarzyli się w Zakon Śmierci; pretensjonalność nazwy pozostała na podobnym poziomie).

     W samym mieście drużyna powiększyła się o 50%: gracze przygarnęli Jacoleko, to znaczy Janusza, pierwszopoziomowego zbrojnego o dosyć bezpośrednich manierach, najpewniej Anta (nacja, która w Thulkazarze robi za pseudosłowian). Respekt, jaki zdobyli Rycerze Śmierci w poprzedniej przygodzie sprawił, że bohaterowie bez oporu wybulili 50 sztuk złota za możliwość eksploracji okolicznych terenów, usłyszeli też opowieść o wałęsających się tu i ówdzie nieumarłych ze znakiem ukoronowanej czaszki na głowach.

     Potem rozpoczęto marsz ku ruinom.

     Ponieważ przy bramie Gizmo wypatrzył goblińskiego wartownika, drużyna rozpoczęła szukać innego wejścia. Znaleziono je: dziura w murze była niestrzeżona i poza zasięgiem wzroku zielonoskórego. W efekcie przyjaciele znaleźli się w goblińskiej sypialni, gdzie starli się z dziesięcioma wojownikami... To starcie przeciągnęło się na resztę sesji: gobliny okazały się twardymi przeciwnikami, aczkolwiek zionięcia drakona sukcesywnie dziesiątkowały ich szeregi. Na tym koniec. Sesja skończyła się w momencie, gdy ktoś zaczął otwierać zamknięte dotąd drzwi.

     I moim zdaniem bawiliśmy się dobrze. Generalnie niby nie lubię sesji zdominowanych przez starcia, ale... D&D4 poprzez nacisk na fizyczną reprezentację starcia i większą jego taktyczność jakoś się moim zdaniem w nich lepiej sprawdza. I to nie jest tak, że zmienia się to w suchą mechanikę: zionięcia Thorunna prowokują wyobraźnię, podobnie jak jeden z goblinów, który był niemal niewrażliwy na ciosy i prawie udało mu się uciec i zaalarmować resztę zrujnowanego zamku. Gra się w to... inaczej (w sekcjach bitewnych), ale dla mnie, gracza który na bitewniaki poświęcił spory kawałek swojego życia, jest to całkiem ciekawe "inaczej". Oczywiście dla konserwatysty erpegowego pewnie będzie to nie do przyjęcia, więc nie dziwię się, iż czwarta edycja D&D poniosła ostatecznie klęskę.

     Ciąg dalszy więc zapewne nastąpi.

Komentarze

Popularne posty