Puszka Pandory

 


     Dziś drugi raz odwiedziliśmy międzywojenne Stany Zjednoczone w wersji z Pulp Cthulhu, kontynuując kampanię Jaszczurobójcy. Kampanię, w której z radością mogę zaznaczyć, że jestem graczem, nie MG :) MG jest Zigriin i dziś zmierzyć się musiał z szaleństwem nie wywodzącym się z Mitów, lecz ze swojej drużyny :)

     Pierwsza część streszczona jest tutaj, nie będę więc już pisał, w jaki sposób znaleźliśmy się w San Francisco. Stanowimy barwną i wewnętrznie skłóconą etnicznie grupę ludzi na życiowych zakrętach: Archibald Ironside (ja) zmagał się z upiorami Wielkiej Wojny, Zdzisław Kopernikus z przemocą wojen gangów w Nowym Jorku, Wojciech Brzęczyszczykiewicz z wewnętrznymi pytaniami o sens emigracji, a Ethan Grant... no ten to się akurat zmagał jedynie z niepokojem, czy zdąży na umówioną walkę bokserską. Na lokalnym lotnisku naszą czwórkę spotkał agent federalny Jim Carter grany przez Telucha, który całą czwórkę zaprosił na rozmowę do rezydencji generała Williama Gravesa, dawnego dowódcy Ironsida z czasów interwencji na Syberii. Jakoś tak dziwnie zgodnie wsiedliśmy do Pontiaka Jima i pomknęliśmy ku niezapomnianej przygodzie.

     Graves poinformował nas (i Cartera) o... no bardzo pulpowych, niewyobrażalnych rzeczach. W USA działa spisek zmiennokształtnych reptillionów, którzy w międzyczasie przejęli władzę w ZSRR. Na szczęście istniała Organizacja, która stara się z nimi walczyć - tym bardziej, że jaszczury zdobyły już przyczółki w Stanach - czego byliśmy świadkami podczas lotu z NY. Obecnie komunojaszczury prowadziły jakąś operację we Frisco - Graves podejrzewał, że zamieszane były w kradzież tajemniczego, pradawnego artefaktu zwanego Puszką Pandory, który właśnie wykradziony został z lokalnego salonu gier zwanego Pałacem Pandory. Przy okazji zniknął jeden z szefów lokalu, Vern Bailey... mieliśmy sprawę obadać.

     No i obadaliśmy. Podczas akcji w Pałacu Pandory podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja z Grantem włamaliśmy się do biura Baileya, nie znajdując niczego poza przygłupim ochroniarzem który najwyraźniej nazywał się Thomas Tom. Zdołałem go jakimś cudem przekonać, że jeden z jego braci (Ben) skonał mi na kolanach we Flandrii w 1918, wzruszony Tom wyznał mi wszystko, co wiedział (a wiedział jedynie to, że jeden z magazynów salonu gier cuchnie alkoholem. Kopernikus, Brzęczyszczykiewicz i Carter weszli do sali głównej przybytku i zajęli rozmową lokalnych bonzów alkoholowych. Ci zaprosili zuchwałą trójkę na zaplecze... gdzie doszło do reunionu naszej grupy. Bonzowie i biedny Tom zostali ogłuszeni...

     Ruszyliśmy do rezydencji żony Baileya, gdyż polsko/amerykańska trójka wydobyła wcześniej od bonzów, że szykowany jest jakiś na nią atak. Wtedy doszło do NIEOPISYWALNEGO. Nie, nie doszło do żadnej manifestacji monstrów z Mitów - przez 20 minut toczyliśmy spór, jak mamy siedzieć w Pontiaku i jak z niego wyjść (głównie ja, Brzęczyszczykiewicz i Kopernikus, bo to my siedzieliśmy z tyłu). Śmiech, łzy, paroksyzmy - rpg w swojej najlepszej odsłonie. Ostatni raz śmiałem się tak chyba podczas legendarnego Dobywania Thanira.

     Doszło do kompromisu, wyszliśmy z wozu i przekonaliśmy (Kopernikus przekonał) ochroniarza, by nas wpuścił do willi Connie Bailey. Ta nie była szczególnie zmieszana - bandycka przeszłość męża najwyraźniej przygotowała ją dobrze na wizytę pięciu dziwaków w środku nocy. Złapaliśmy dwa nowe tropy: tuż przed zniknięciem Vern wspominał jej o tajemniczej zmianie na szczycie Gangu Golden Gate, a już na wychodnym jej ochroniarz zwierzył się nam z dziwnych przeczuć dotyczących jednego z ostatnich rozmówców szefa, pana Drummonda.

CDN!!

Komentarze

Popularne posty