Za garść szelągów
"Trzymaj się, Grogho!" |
- Grogho Dybuk: szalony goblin/alchemik z odległej północy, ścigany przez elitarnych zabójców z wrogiego goblińskiego klanu (Brachu)
- Edmund Szeląg: homo sapiens z Absalomu, który po dekadach nudnego, urzędniczego życia ruszył w świat szukać mitycznej Namibii, (investigator grany przez Melera)
- Daren "Zakład" Corvane - szemrana postać która w wyniku licznych długów hazardowych zatrudniła się w charakterze doradcy biznesowego E. Szeląga (rogue grany przez Senseia)
- Ben D. Light: wyrzucony z akademii magicznej wieczny student który nieco za bardzo poszedł w religijną bigoterię (a wierzy w boga pijaństwa Caydena Caileana); ten konkretny homo sapiens jest sorcererem granym przez Z0nka
- Branik Żelazna Szczęka: krasnolud ze Sky Citadel, wojownik który nie lubi być pytany o swoją przeszłość ani o metalowy wszczep który zastępuje mu brodę; gra go Kolek
- Maximillus Starslayer: łowca nagród i magus, człowiek który ciągle się zastanawia, co go właściwie łączy z resztą tej zgrai; pochodzi z Absalomu i tam poznał Edmunda, ale czy naprawdę wizja bogactw Namibii warta była tej wędrówki?; gra go Misiek
Stali przed bramą Gauntlight Keep (a w zasadzie przed budynkiem przedbramia). Śmierdziało. Cięły komary. Kumkały żaby(1). Ciepłe, leniwe popołudnie.
Ben zaproponował powrót do Otari, ale nikt go nie posłuchał. SZCZEGÓLNIE goblin.
Ben zaproponował powrót do Otari, ale nikt go nie posłuchał. SZCZEGÓLNIE goblin.
Grogho był alchemikiem, przedstawicielem tej protonaukowej profesji której inherentną cechą jest ciekawość. Był też goblinem, a to alchemiczną ciekawość podbija do poziomu obsesji. To ADHD cierpiące na ADHD. Grogho nie byłby sobą, gdyby ustał w miejscu. Wykonał więc dwa ruchy, które wszystko zmieniły.
Po pierwsze, otworzył bramę. W środku była kloaka wypełniona odchodami i pajęczynami. Edmund nagle wpadł wtedy na pomysł, by może poszukać innego wejścia.
Po drugie, goblin wlazł do bajora otaczającego ruiny. Przecież Szeląg sam zaproponował ten kierunek, dlaczego wszyscy na niego zaczęli krzyczeć?
Ach, to dlatego, że woda za nim nagle się zakotłowała... i to tak bardzo się zakotłowała, że aż biło od niej złowrogą intencją. Gdy Grogho się obrócił, spojrzał w blade, zimne, wypełnione żądzą zaspokojenia głodu oczy slurka.
"W prawo, towarzysze!" |
Nie trzeba go było bardziej zachęcać.
Zaatakował.
Wystarczyły dwa ciosy (po jednym na jego tuski), by goblin runął w wodę, nieprzytomny i bardzo, bardzo bliski śmierci (w rzucie na przeżycie rzucił krytyczną jedynkę :D ). Drużyna rzecz jasna rzuciła mu się na pomoc (na przykład Ben krzyczał pokrzepiająco z brzegu), ale początkowo dramatycznie chybiała, jedynie Daren trafił żabkę w łapkę swoim sztyletem, tylko ją bardziej rozwścieczając. W drugiej rundzie Grogho wstał uleczony zasięgowym leczeniem Bena.... ale po chwili leżał ponownie, po raz kolejny znokautowany przez slurka.
Wtedy do akcji wszedł Maximillius.
Łowca nagród nie bawił się w magię, choć coś tam okultystycznego potrafił. Użył miecza.
Trzykrotnie. Płaz zdążył jedynie skrzeknąć posępnie wyrażając tym rozpacz nad bezsensem egzystencji pozbawionej koboldów, po czym skonał, zanieczyszczając wodę swoimi wnętrznościami (tzn jeszcze bardziej ją zanieczyścił, bo zanieczyszczona ona była już dawno).
Pozostało już tylko drugi raz ożywić goblina i ruszyć dalej w drogę.Trzykrotnie. Płaz zdążył jedynie skrzeknąć posępnie wyrażając tym rozpacz nad bezsensem egzystencji pozbawionej koboldów, po czym skonał, zanieczyszczając wodę swoimi wnętrznościami (tzn jeszcze bardziej ją zanieczyścił, bo zanieczyszczona ona była już dawno).
Drużyna zaczęła flankować ruiny Gauntlight Keep od jej wschodniej strony, mijając przy okazji wielki danziger z którego czas pozostawił i tak imponujący parter, z wyszczerbionymi resztkami dawnych wyższych pięter. Za nim... był strumień z mocno spadzistymi brzegami. Przekroczenie go było kuszące: widać było za nim partię murów które całkowicie się rozpadły, co stanowiło alternatywną drogę do zamku, taką mniej... gównianą.
Trzeba było jednak sforsować ten strumień.
Okazało się to najbardziej epickim wydarzeniem sesji.
Daren uznał, że najlepiej będzie przerzucić kłodę i po niej przejść. Zrobił to z gracją linoskoczka, wzbudzając aplauz towarzyszy z drugiej strony. Zrobił szybki zwiad do wyrwy w murze: za nią była spora, zrujnowana hala z kilkoma obiecującymi drzwiami. Warto przejść!
Tylko jak? Oślizgła kłoda nie wzbudzała zaufania słabszych akrobatycznie towarzyszy. Postanowili przeskakiwać, ostatecznie strumień nie był szeroki. Problem z mało skocznym Groghiem rozwiązał Branik, który po prostu go przerzucił (rzut był tak dobry, że mało brakowało a krwawa faktura w kształcie goblina nie przyozdobiłaby pobliskiego muru). Drużyna była tak kreatywna, że z pobliskim krzaczorów wykraftowała linę zabezpieczającą:
Ben D. Light wymyślił metodę nowatorską: nie od parady miał przecież za sobą lata akademickiej edukacji! Nauczyło go to kreatywnego myślenia i szukania niekonwencjonalnych rozwiązań. Podczas skoku postanowił posłużyć się swoją lagą, wymyślając przy okazji dyscyplinę nieolimpijską "skok w dal o tyczce". Zapomniał, że jego kostur ma jakieś dwa metry, a strumień jest sporo głębszy... i płynie w głębokim korycie.
Spadł. Przerzut hero pointem nic nie dał (no, z 8 przerzucił na 9 - poziom trudności wyznaczyłem na 10).
Całe szczęście, że ubezpieczała go lina, prawda? Maximillus Rope of Gluttonous Majesty?
Trzymający ją Daren "Zakład" Corvane nie utrzymał ciężaru kilkudziesięciu kilogramów czarodziejskiej bezwładności i Ben D. Light spadł plackiem prosto w strumień. Stracił 1 HP i godność osobistą. Drużyna straciła element zaskoczenia.
Wrzask dumy Arcanamirium i późniejsze wielkie PLUM wywabiło bowiem mieszkańców ruiny. Trzy mitflity i wielka musza larwa były już w pełnej szarży, gdy za pomocą Maximillus Rope of Gluttonous Majesty drużyna wyciągnęła z niedoli swego magicznego przyjaciela.
Ale o tym już w następnym odcinku...
--------------
(1) - jedna OGROMNA.
Komentarze
Prześlij komentarz