Thanir dobyty
14 IX 2010 roku w moim mikrośrodowisku erpegowym narodziła się legenda pewnego miecza.
To był czas, gdy trzecia edycja WFRP zdecydowanie nas zauroczyła. Mi (Mistrzowi Gry) bardzo do gustu przypadły interpretowalne kostki, graczom całkiem spodobały się te wszystkie karteczki przypominające o zapominanych zazwyczaj umiejętnościach i talentach. Wszystko to było inne, nowe, trochę egzotyczne, a jednocześnie nadal zanurzone w dobrze znanym, staroświatowym sosie. Już kilkanaście dni po poprzedniej sesji poprowadzona została kolejna.
Tym razem po raz pierwszy poprowadziłem przygodę własnego pomysłu. Zahaczką były doczesne szczątki Kordena Kurganssona, którego młot przejął jeden z moich graczy: niejako w podzięce, drużyna została namówiona do przeniesienia jego kości do rodzinnej miejscowości w Górach Szarych. Miałem już co prawda w posiadaniu Gathering Storm, ale... postanowiłem jakoś doprowadzić graczy do tej kampanii.
Pomysł na przygodę był bardzo szczątkowy: opracowałem głównego NPC (Oppenheimera), postawiłem go na drodze drużynie („Miecze do wynajęcia”, tak na nich wołali) i zobaczyć, co z tego wyniknie. Sławetny Thanir po prostu mi się wylosował w trakcie sesji i okazał się być ARCYDZIEŁEM.
Dramatis personae:
Oghren - krasnolud, mercenary
Carnis - człowiek, agent
Fufykilh - kranolud, ironbreaker (i narrator poniższego dziennika)
Trochę zaniedbuję dziennik, gdyż uczę Kreta szlachetnej sztuki pisania i czytania. Uczeń oporny, więc i czasu wymaga sporo. To taki ukłon w stronę normalizacji stosunków międzyrasowych.
Wczoraj znowu mieliśmy okazję do drobnego fechtunku. Od czterech dni drałujemy ku osadzie Thun w Górach Szarych, by umieścić tam Kordena Kurganssona w rodzinnych stronach. Wczoraj moje wrodzone szczęście przywiodło mnie do ruin nawiedzonej wioski, wojennego cmentarza jakichś wojowniczych sigmarytów a na koniec do wielu spirytystycznych resztek po jakimś nekromancie. Na cmentarzu Oghren znalazł uświęcony miecz Thanir (wkrótce tego pożałował, miecz już raz zdążył go śmiertelnie niemal porazić[1], ale ponieważ nieźle komponuje się z oghrenowymi plecami, to Oghren uparł się by nadal go używać).
Później nasze obozowisko nawiedził niejaki Oppenheimer, szuja i sukinsyn który postanowił bajkami o uwięzionej małżonce zwabić nas do nawiedzanej przez czarną duszę zmarłego nekromanty wieży Hansenturm. Nasze nadprzeciętne zdolności bojowe (to znaczy: moje nadprzeciętne zdolności bojowe) szybko jednak zredukowały liczbę nieumarłych do zera. Oppenheimer podzielił ich los.
Ale łupów nie znaleźliśmy.
[1] Tutaj szczegóły tych niesamowitych wydarzeń.
Komentarze
Prześlij komentarz