Powrót sowoniedźwiedzia

     Tak, tak. Wrócił!

     Wczoraj po raz drugi spróbowaliśmy swych sił w czwartej edycji D&D. Drużyna znowu była dwuosobowa: drakoński paladyn Korda Thorunn, oraz elf Gizmo, łowca (grani przez Drzewca i Zarana). Podczas poprzedniej przygody ten duet splądrował kawałek splątanych podziemi i usłyszał coś o skarbach kryjących się pod ruinami Emerald Spire. Ponieważ dotychczasowe podziemia skutecznie ich zastraszyły, dwójka naszych chwatów zdecydowała się ruszyć ku kolejnym, bo przecież sama nazwa wyglądała już obiecująco. Poza tym, skądinąd wiedzieli, że Emerald Spire znajduje się co najmniej dwadzieścia dni ciągłej wędrówki od nich, nadarzała się więc okazja by nieco podreperować swoje awanturnicze umiejętności w warunkach nieco mniej ekstremalnych od dusznych lochów szalonego maga z obsesją na punkcie morderczych pułapek.

     Ponieważ w międzyczasie uznałem, że czwórka dedeków jest warta dania jej szansy, postanowiłem wygenerować na jej potrzeby świat, nazwany przeze mnie Thulkazarem. Uwielbiam światotworzenie, kartografię i w związku z tym pokusiłem się o kreację nie tylko najbliższej okolicy, ale i całych trzech kontynentów :) Świat jest klasyczny, bo miał być kompatybilny z zarysami uniwersum Doliny Nentir, łącznie z jej rasami, panteonem itp. Moi awanturnicy wystartowali na Avelonie, pomyślanym jako miks Nentir i Wybrzeża Mieczy (z drobnymi wsadami z Galerionu). Mapę wykonałem oczywiście w Inkarnate.


     Droga do Emerald Spire miała być okraszana wydarzeniami ze zmajstrowanej przeze mnie tablicy zdarzeń losowych, gdyż nie chciałem na razie za mocno wiązać się ramami jakiegoś scenariusza. Los chciał, że przez pierwszy tydzień marszu (bo tyle przeszli bohaterowie na tej sesji), spotkania były niemal wyłącznie bojowe, jeśli nie liczyć krasnoludzkiego handlarza Tylina, od którego jednak finalnie nic nie kupiono. Gracze przeżyli trzy ataki. Pierwszym z nich była kohorta szkieletów, którą rozbili szczególnie łatwo (tym bardziej, że większość z nich była minionami).

     W drugim powrócił sowoniedźwiedź.

     Czasem podejrzewam kości o jakiś szczególny zmysł narracyjny. Kiedyś ten przedziwny stwór już się pojawił i poważnie wpisał się w pamięć obu moich graczy, nie mogłem się więc powstrzymać przed wstawieniem go znowu do tabel. Prawdopodobieństwo jego spotkania było jednak ekstremalnie małe, bo to przecież mega przeciwnik dla moich pierwszopoziomowców... ale oczywiście skoro zawiesiłem sobie tę strzelbę, to musiała wypalić. Starcie z nim było epickie, trwało chyba z pół godziny i wymagało od Zarana i Drzewca wspięcia się na wyżyny taktyki. Ostatecznie potwór padł, a nad głowami drakona i elfa zalśniły małe fajerwerki: awansowali na drugi poziom...

     Po tym starciu atak goblinów z następnej nocy wyglądał niemal niewinnie, gdyby nie zielonoskóry szaman Urwig, który skutecznie podsmażył drużynowego paladyna, zanim zniknął między drzewami krzycząc o tym, że jeszcze wróci i się zemści.

     Półmetek drogi do Emerald Spire już niedługo, ale na razie minidrużyna zamierza pójść tropem uciążliwego magika. I bardzo dobrze! Może wyjdzie z tego coś większego... A na razie: jestem bardzo zadowolony.

Komentarze

Popularne posty