The Hive of Elemental Ruin

Wystarczył jednak jeden impuls, by z tą stagnacją skończyć. Kupując coś na Allegro zauważyłem potrójną podstawkę do czwartej edycji D&D. Edycji wyklętej, co wiedziałem jedynie z opinii innych, bo sam nigdy w to nie grałem (w tamtych czasach to albo nie grałem w ogóle, albo w trve Warhammera/WoD).
Kupiłem.
Jestem czuły na jakość wykonania, więc gdy te trzy śliczne (choć stylistyka większej części ilustracji jest taka sobie) książki do mnie dotarły, poczułem determinację: chcę w to zagrać. System mocy i nacisk na walkę mnie nie przestraszyły: moce to ja już przerabiałem w WFRP3 chociażby, a walka na gridzie? Toć to bitewniak w wersji mini, a ja bitewniakowcem też jestem. No i nie budzi we mnie odrazy taki hack&slash choćby ze względu na to, że moją historyczną duszę mile łechce fakt, iż przecież w odległym sensie jest to powrót do korzeni, do Chainmaila. Z zebraniem drużyny pojawił się standardowy problem, ale tym razem, z uwagi na moją determinację, postanowiłem poprowadzić nawet z jedynie dwójką graczy.
Raz kozie (graczom) śmierć.
Nie miałem czasu na tworzenie scenariusza, postanowiłem więc się zabawić w taki semisandbox (bo ta idea nadal mi się podoba). Dwaj bohaterowie: drakon Thorunn (paladyn Korda zionący elektrycznością) i elf Gizmo (łowca dystansowy) z uwagi na to, że byli zaledwie duetem, otrzymali na wstępie paczkę ze sterydami: kreowaliśmy postacie metodą losową, ale zamiast jednej, mieli dwie kostki do przerzutu. Wyszli dwaj całkiem poważni zawodnicy. Rzuciłem ich na wygenerowany dungeon.

Fight!
Jakoś tak szczęśliwie mój duet wybierał szlak, że walki w sumie nie było szczególnie dużo. W zasadzie zaliczyliśmy tylko trzy encountery: dwa z rojami skolopendr (w tym jeden "powrotny", bo gracze wpadli po prostu na rój, który zwiał im z pierwszego starcia) i jeden z sześcioma koboldami - i to był już pojedynek "na krawędzi", bo przewaga liczebna tych małych gnojków dała bohaterom trochę w kość (szczególnie mocno poobijany został wtedy Thorunn). Tym niemniej: grało się świetnie! Kto wie, może dlatego, że walki nie zdominowały jednak sesji, choć rozgrywało się je w miarę sprawnie. Było kilka zagadek (część wygenerował sam Donjon, część moje Story Cubes), pojawiła się możliwość kolejnej przygody w zasugerowanym przez kostki Emerald Spire, Gizmowi trafiła się megazbroja magiczna (zbroja leśna +4, bogowie probabilistyki byli naprawdę mu przychylni)...
Pierwsze spotkanie z czwartoedycyjnymi lochami poszło znakomicie. Zobaczymy jak będzie ze smokami.
W 4 edycji walki trochę trwają (choć nie powiem, były całkiem fajne). Te podziemia to pewnie Ci starczą na kilkanaście sesji, jeśli nie więcej. :)
OdpowiedzUsuńGracze zwiali z nich, wypłoszeni przez groźne odgłosy zza drzwi (kłótnia xvartów :) ).
Usuń