The Hive of Elemental Ruin

     Długo byłem odcięty od RPG. W sensie platonicznym nadal gry fabularne gdzieś przy mnie były: kreowałem świat do Savage Worlds (mam nadzieję, że go jeszcze wykorzystam, średniowieczna Europa po przebudzeniu ze śmiertelnego snu Fryderyka Barbarossy), ożywiłem starą miłość kupując czwartą edycję WFRP, zamówiłem w przedsprzedaży polską wersję wielkiej trójcy do D&D5, a gdy w oczy wpadały mi ładne kostki, to nie byłem w stanie przekonać się, że tego towaru mam już dość. Tym niemniej, nie było sesji. Forumowe RPG zamarło, na realne ciężko się było zgrać...

     Wystarczył jednak jeden impuls, by z tą stagnacją skończyć. Kupując coś na Allegro zauważyłem potrójną podstawkę do czwartej edycji D&D. Edycji wyklętej, co wiedziałem jedynie z opinii innych, bo sam nigdy w to nie grałem (w tamtych czasach to albo nie grałem w ogóle, albo w trve Warhammera/WoD).

     Kupiłem.

     Jestem czuły na jakość wykonania, więc gdy te trzy śliczne (choć stylistyka większej części ilustracji jest taka sobie) książki do mnie dotarły, poczułem determinację: chcę w to zagrać. System mocy i nacisk na walkę mnie nie przestraszyły: moce to ja już przerabiałem w WFRP3 chociażby, a walka na gridzie? Toć to bitewniak w wersji mini, a ja bitewniakowcem też jestem. No i nie budzi we mnie odrazy taki hack&slash choćby ze względu na to, że moją historyczną duszę mile łechce fakt, iż przecież w odległym sensie jest to powrót do korzeni, do Chainmaila. Z zebraniem drużyny pojawił się standardowy problem, ale tym razem, z uwagi na moją determinację, postanowiłem poprowadzić nawet z jedynie dwójką graczy.

     Raz kozie (graczom) śmierć.

     Nie miałem czasu na tworzenie scenariusza, postanowiłem więc się zabawić w taki semisandbox (bo ta idea nadal mi się podoba). Dwaj bohaterowie: drakon Thorunn (paladyn Korda zionący elektrycznością) i elf Gizmo (łowca dystansowy) z uwagi na to, że byli zaledwie duetem, otrzymali na wstępie paczkę ze sterydami: kreowaliśmy postacie metodą losową, ale zamiast jednej, mieli dwie kostki do przerzutu. Wyszli dwaj całkiem poważni zawodnicy. Rzuciłem ich na wygenerowany dungeon.

     Tak, sandbox, ale... preconstructed ;) Zamiast generować podziemia w locie, pozwoliłem za siebie popracować Donjonowi, który wyrzucił mi mapkę wiszącą powyżej. Mapkę już zasiedloną, opułapkowaną i ogromną. Dla generowania ewentualnie potrzebnych abstraktów wziąłem sobie Story Cubes w wersji Fantasia, kolejny mój ostatni zakup. By nie bawić się z figurkami (mam mnóstwo, ale nie chce mi się tworzyć pola z siatką) użyłem Battle Map 2, apki na iPada (sprawdziła się, choć trochę za długo w niej dochodzi się do potrzebnych kategorii obrazków podczas szybkiego kreowania mapy).

     Fight!

     Jakoś tak szczęśliwie mój duet wybierał szlak, że walki w sumie nie było szczególnie dużo. W zasadzie zaliczyliśmy tylko trzy encountery: dwa z rojami skolopendr (w tym jeden "powrotny", bo gracze wpadli po prostu na rój, który zwiał im z pierwszego starcia) i jeden z sześcioma koboldami - i to był już pojedynek "na krawędzi", bo przewaga liczebna tych małych gnojków dała bohaterom trochę w kość (szczególnie mocno poobijany został wtedy Thorunn). Tym niemniej: grało się świetnie! Kto wie, może dlatego, że walki nie zdominowały jednak sesji, choć rozgrywało się je w miarę sprawnie. Było kilka zagadek (część wygenerował sam Donjon, część moje Story Cubes), pojawiła się możliwość kolejnej przygody w zasugerowanym przez kostki Emerald Spire, Gizmowi trafiła się megazbroja magiczna (zbroja leśna +4, bogowie probabilistyki byli naprawdę mu przychylni)...

     Pierwsze spotkanie z czwartoedycyjnymi lochami poszło znakomicie. Zobaczymy jak będzie ze smokami.

Komentarze

  1. W 4 edycji walki trochę trwają (choć nie powiem, były całkiem fajne). Te podziemia to pewnie Ci starczą na kilkanaście sesji, jeśli nie więcej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gracze zwiali z nich, wypłoszeni przez groźne odgłosy zza drzwi (kłótnia xvartów :) ).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty