Emerald Spire: pajęczyny

     Kolejny raz w Thulkazarze, kolejny raz w Emerald Spire! Tym razem po raz pierwszy nasi bohaterowie (Janusz, 1 poziom zbrojny człowiek; Thorunn, 3 poziom paladyn drakon; Gizmo, 3 poziom łowca elf) plunęli wreszcie na skorupę i zstąpili do głębi. To znaczy: po spenetrowaniu naziemnych ruin antycznej warowni zeszli do pierwszego poziomu podziemi superdungeonu skonwertowanego z paizowego Pathfindera na realia czwartej edycji Lochów i Smoków.

     Głównym wrogiem miały być tu pająki... i były :) Pająki księżycowe zastąpiły tu pająki mieczowce (sword spiders) w wersji D&D4 oskubane z mieczy na nóżkach (bo tu chodzą przecież po swoich pajęczynach, trochę absurdalnie by to wyglądało z takimi tasakami). Moi gracze zderzyli się z dwoma takimi przyjemniakami... a właściwie z trzema, tyle że jednego z nich, zaczajonego w podziemnej pułapce ominęli, kładąc na niej znaleziony wcześniej drewniany stół. Drugie starcie było szczególnie widowiskowe: Gizmo nieszczęśliwie wpadł do jeszcze jednej pułapki-dołu z pajęczą zawartością i Thorunn by go ratować skoczył prosto na pajęczy odwłok.

...a zrobił to z tym podkładem muzycznym

     Spadający z czterech metrów opancerzony drakon musiał zadać odpowiednio masywne obrażenia (po zaliczeniu testu akrobatyki)... i zadał (łącznie z użyciem jednej ze swoich paladyńskich mocy poszło 80 obrażeń (bo wszystko podwoiłem :) )). Tym niemniej, pająk zdołał niemal uśmiercić śmiałka który padł nieprzytomny na ziemię i jedynie zabójcze ciosy elfa uratowały sytuację.

     Pająki zdały więc egzamin jako standardowy czynnik zastraszający, ale i sama duszna atmosfera lochu zrobiła swoje. W jednej z komnat gracze znaleźli okaleczone zwłoki z odnóżami wielkich pająków przyszytymi w miejsce odrąbanych kończyn. Autentycznie obawiali się ich dotknąć, choć finalnie okazało się to niegroźnym ozdobnikiem (chyba ;) ). Spadająca klatka ze szkieletem w środku która prawie zgniotła Janusza też wzmocniła poczucie zagrożenia. Tak, pułapki zaczęły w pewnym momencie budować zagrożenie w stopniu podobnym do pajęczaków. A to, że ostatecznie padł najodporniejszy z nich drakon dopełniło czary. Drużyna uznała, że dalsza penetracja tego lochu byłaby na razie zbędną brawurą i rozpoczęła odwrót ku cywilizacji, z zamiarem szybkiego powrotu.

     Graliśmy chyba tylko 2,5 godziny, ale były one (w moim odczuciu) dość gęste, intensywne... udane :) Janusz osiągnął wreszcie drugi poziom i to pomimo tego, że jego najważniejszym wkładem w tę akurat przygodę było ciężkie zranienie z procy Gizma (przez przypadek rzecz jasna). Pajęczy loch nadal czeka, kryjąc w cieniu swoje tajemnice...

Komentarze

Popularne posty