Szaleńcy z Gotheim

 



     Jakoś tak się złożyło, że w tym roku to dopiero czwarta sesja... jest więc słabo, ale może być lepiej, bo Chodzieski Dom Kultury znowu otworzył swój portal do krainy wyobraźni i przygody. Znowu możemy robić RPG bez internetowego łącza, twarzą w twarz, jak Gygax i Arneson przykazali.

     Na pierwszy ogień poszła kontynuacja kampanii sprzed... prawie dwóch lat. Wróciliśmy do kampanii Łowców Głów, którą niegdyś zainicjowaliśmy nasze kontakty z czwartą edycją WFRP. Nie zagraliśmy wtedy wiele: cztery sesje, w tym dwie odtwarzające klasyczny Kontrakt Oldenhallera i dwie kolejne za mojej autorskiej Wielkiej drace w tileańskiej dzielnicy. Potem odpłynęliśmy w stronę D&D5, teraz wracamy.

     Nasza drużyna lizała rany po starciu ze skavenami i kultystami Nurgla. Boltz Bauman, nasz świeżo upieczony inżynier poszedł gdzieś w tango i już się nie pojawił, podobnie jak Sam Baggins, którego eksperymenty ziołowe najwyraźniej poszły o jeden krok za daleko. Stawili się:

  • Gottschalk Scheller (Drzewiec), drugopoziomowy kapłan Ulryka z okresowymi omamami wzrokowymi (widuje drzewa, dużo drzew)
  • Janusz (Jacoleko), drugopoziomowy flisak o niejasnej identyfikacji płciowej
  • Taughmir Ironhand (Tomek), drugopoziomowy krasnoludzki paser o nadprzeciętnych jak na ten zawód pokładach miłosierdzia
     Poza tym, pojawił się też nowicjusz, Kislevita Aleksander (Balista), doker z Erengradu który pojawił się w Nuln nie mając przy sobie prawie nic, poza ukochanym bosakiem bojowym o nazwie "Krzysztof".

     Ponad godzinę zeszło nam na moduł "Between adventures" i losowanie postaci Aleksandra, więc na samo erpegowe mięso zostały nam niecałe trzy godziny następne. I były to godziny naprawdę udane. Zaczęło się leniwie: Albrecht Oldenhaller, ich patron już od prawie dwóch miesięcy zasugerował drużynie, że lepiej byłoby dla niej, gdyby z Nuln zniknęła. Valantinowie szykowali się do zgniecenia Łowców Głów za pomocą najemników spoza miasta i tej próby moi gracze mogli już nie przetrwać. Oldenhaller zaproponował, by chłopcy ruszyli do Altdorfu, gdzie nadzorem nad lokalnymi interesami rodziny zajmował się bratanek Albrechta... i zajmował się słabo. Łowcy dostali po złotej koronie na drogę, choć niewiele brakowało, by spotkanie zakończyło się krwawo. Oldenhaller potraktował lekceważąco Kislevitę, co wywołało lekkie wrzenie w jego kudłatej głowie. Dokera skutecznie jednak uciszyli koledzy.

     Następnie drużyna ruszyła na północ, ku Reikwaldowi. Do leśnych ostępów dotarli dzień później, pieszo (ku wielkiej zgryzocie Janusza, pomstującego na to, że nie wybrano drogi przez Reik). Spokój i lekka groza bijąca z kniei były wszystkim, czym raczyłem graczy przez następne dwa dni. Aż do feralnego dnia trzeciego wędrówki przez las...

     W okolicach południa drużyna usłyszała wrzeszczących, zdradzających oznaki szaleństwa chłopów. Prawie udało im się ukryć, testu stealth nie zdał jedynie... drużynowy łotrzyk Taughmir (o dwa oczka bodajże). To nadal nie wyglądało źle, chłopi byli daleko, było ich tylko pięcioro, broń mieli prymitywną a odzienie ochronne występowało w ilościach znikomych (głównie w postaci kołtunów na głowach). Łowcy zaczęli strzelać (poza Aleksandrem, który początkowo chciał wejść na drzewo - ostatecznie był to jego chrzest bojowy, mógł przeżyć szok). Janusz wypalił z garłacza, Taughmir z pistoletu, Scheller z kuszy...

     Nikt nie trafił. Nikt. Pomimo tego, że mieli trzy rundy na ostrzał.

     W zwarciu początkowo jednak nic nie wróżyło katastrofy. Taughmir sprawnie ubił jednego z napastników, a druga atakująca go chłopka sama upadła, skręcając nogę w kostce. Kolejnego zabił Gottschalk... Przewagi wpadały graczom prawdziwą ulewą.

     A potem...

     Jeden z wieśniaków okazał się być jakimś rustykalnym komandosem, niemal masakrując Janusza. A wieśniaczka ze skręconą nogą... kobieta którą Taughmir postanowił oszczędzić, bo to jednak kobieta...

     Doczołgała się do krasnoluda i w zrodzonej z szaleństwa furii wgryzła mu się w nogę, uszkadzając ścięgno. Taughmir stracił władzę w nodze, upadł i momentalnie stracił przytomność.

     Byliśmy okropni, ale absurdalność tej sceny sprawiła, że ryknęliśmy śmiechem i śmiech ten toczył się po strychu ChDK chyba przez ponad minutę. No, jedynie Tomek się nie śmiał :)

     Trzech stojących na nogach Łowców dorżnęło watahę. Taughmir zrobił sobie kulę z wideł jednego z napastników i drużyna kuśtykając mogła przejść następne kilkadziesiąt metrów, by zza małej brzeziny wyłoniła się częściowo zrujnowana osada, Gotheim. 

     Na tym skończyliśmy. Cztery godziny epickości.

Komentarze

Popularne posty