Barovia

 


     Kolejne, czwarte już spotkanie z Klątwą Strahda było wyjątkowo bezkrwawe - nie doszło do żadnego bitewnego encounteru! Co nie znaczy, że nie pojawił się trup...

     Przypominam, z okrucieństwami domeny Strahda von Zarovicha mierzą się: Jared (niziołek/łotr, 3 lvl), Sorinim (półork/wojownik, 3 lvl), Balasar (drakon/zaklinacz, 3 lvl), Gerhard (człowiek/barbarzyńca, Mistrz Bitew 3 lvl) i Carnis (elf/łowca, Mroczny Tropiciel 3 lvl). Właśnie wyszli z Domu Śmierci (nienaruszeni, jeśli nie liczyć poświęconej myszy) i zaczęli się rozglądać, gdzie właściwie wylądowali. A wylądowali w mrocznej Barovii z mieszkańcami o pustych oczach i mrocznych sercach. Tubylcy nie palili się do rozmów, a gdy już musieli, to mówili półsłówkami, zamierając na dźwięk nazwiska Zarovich. 

     Ostatecznie dotarli jednak do gospody "Krew na winorośli", gdzie poznali człowieka w potrzebie: Ismarka Mniejszego, syna miejscowego burmistrza. Jego siostra Ireena znalazła się w niebezpieczeństwie - odwiedzać ją zaczął sam Diabeł, czyli Strahd himself, najwyraźniej starając się przerobić ją na kolejnego wampira w Barovii. Quest accepted!

     Ireena miała opuścić miasteczko by schronić się w warownym Vallaki, najpierw jednak drużyna postanowiła odwiedzić dwie inne miejscówki. Miejscowy sklep załamał ich swymi cenami, z kolei świątynia Pana Poranka.... no cóż, tutaj miała miejsce chyba najlepsza akcja sesji. Miejscowy kapłan Donavich był na skraju załamania - od roku już ukrywał w krypcie swego zwampiryzowanego syna, ofiarę nieszczęsnego szturmu na Ravenloft zainicjowanego przez Szalonego Maga (Mordekana, takie imię zapamiętał Daru, syn Donavicha). Balasar postanowił odstawić szoł: nałożył Światło na symbol tutejszej wiary, Słońce Nad Horyzontem. Zszokowany Donavich padł na kolana, a gdy drakon dołożył jeszcze Wiadomość, która sprawiła że w głowie kapłana pojawił się głos mówiący o świętości nowoprzybyłych, opiekun świętego przybytku zemdlał z wrażenia. A Ismark Mniejszy przeżył religijne odrodzenie.

     W międzyczasie bohaterowie przepędzili jeszcze wiedźmę Morganthę zbierającą okoliczne dzieci (przy okazji dowiadując się o tajemniczym Zakonie Srebrnego Smoka). Taki tam przerywnik w wędrówce.

     Późnym już wieczorem drużyna wylądowała w domu Ireeny i Ismarka, solidnie zdemolowanym przez ataki sług Strahda. Przy okazji okazało się, że ich ojciec, burmistrz miasta już nie żyje. Teraz poszło już łatwo, bo ani Ireeny, ani Ismarka nic już z Barovią nie łączyło.... poza obowiązkiem pogrzebania ojca. Jak zawsze pomocna drużyna załatwiła ten ostatni punkt na barowiańskiej czekliście. Spędzili jeszcze ostatnią, nerwową noc w domu burmistrza... i ruszyli na zachód, ku Vallaki. 


cdn

Komentarze

Popularne posty