Czas żałoby

     To przedostatni już niestety odcinek moich wspominek dotyczących spotkań z trzecią edycją WFRP. Czas Końca, choć wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy...

     Nasze drugie spotkanie z kampanią Gathering Storm miało miejsce trzy miesiące po spotkaniu numer jeden. Do żelaznego składu drużyny (krasnoludy Oghren i Fufykilh oraz człowiek Carnis) dołączył drugi homo sapiens, Aquantus. Czy mogło coś pójść źle?




     20 vorgeheim 2521

     Nasz megakrasnolud jednak nie spędził upojnej nocy z Keilą. A właściwie to spędził, tylko jej gwałtowność go przerosła.

     Postanowiłem tym razem ja się wpisać, bo wpisy Fufykilha czy jak mu tam szalony ojciec na imię dał są po prostu skandaliczne, charakterystyczne dla zakompleksionych, niemal wysokich krasnoludów. Jego luba okazała się być wspólniczką Holtzów i razem z nimi zawisła na Polu Vereny tuż za murami miasta. To było wczoraj.

     Dziś w nocy wróciła ze śmierdzącymi śmiercią kolegami. Wykończyliśmy ich wszystkich, za co od nadętego kapitana Kesslera nie dostaliśmy nawet podziękowania (tyle, to nawet zwariowany profesor Kopchen potrafił zrobić, gdy pomogliśmy pozbyć się mu laboratoryjnego szkieletu z przerostem kinetyki w kończynach). Sprawa śmierdziała czarną magią, śmierdziała tak mocno, że nawet burmistrz Adler się ocknął. Około południa wyznał nam na prywatnej rozmowie, że jego ukochana i nieżyjąca już Madriga pojawiła mu się we śnie błagając o pomoc. Potrzebowaliśmy fachowca od takich spraw. Kimś takim by brat Grubbe, kapłan Morra z cmentarza położonego milę stąd. Niezwłocznie się tam udaliśmy, razem zresztą z nowym towarzyszem, imć Aquantusem. Jegomość jest człowiekiem, aczkolwiek poczucie humoru ma bardzo krasnoludzkie (no wiecie, takie wynikające z deficytu krasnoludzic w przeciętnym Karaku).

     Dotarliśmy do Ogrodu Morra pod wieczór, trochę zajęło nam forsowanie rzeki Tranig (co jest moją krwawo wywalczona zasługą, tutejsza rzeczna fauna jest bardzo niegościnna). Doczepił się do nas miejscowy głupek Waltrout, ale gdy weszliśmy do tunelu wiodącego do cmentarza, zniknął.

     Cmentarz był czystym szaleństwem. Setki nieumarłych zaatakowały nas z wszystkich stron. Przebiliśmy się do budynku mauzoleum, co Ogren przypłacił odgryzionym nosem a Fufykilh paskudną szramą na policzku (w sumie na urodzie i tak nie stracił). W mauzoleum czekał na nas ożywiony trup ukochanej Adlera, Madrigi. Animował nią duch nekromanty Lazarusa Mourna. Mój karzący miecz zakończył jego istnienie, zaklęte teraz w jakimś nekromantycznym, niezniszczalnym wisiorze

     To nie jest moim zdaniem dobry scenariusz. Po pierwsze, to railroad w najczystszym wydaniu, bohaterowie ani razu nie mają tu możliwości wyboru, bo jego struktura jest taka, że odstępstwo od głównego wątku rozwali wszystko (jeśliby na przykład drużyna miała wątpliwości co do propozycji pójścia do Ogrodu Morra, to nie niepokojone hordy Lazarusa powinny zafundować za dzień-dwa Stromdorfowi nekrotyczną apokalipsę). Po drugie: po całkiem klimatycznym początku (powrót enpeca jako zombie zawsze mi się podoba :) ) nadchodzi młócka na cmentarzu. Bogowie... jakie to było fatalne... tam CO TURĘ z ziemi wychodziły nowe grupy zombie. Bez końca. W tym momencie scenariusz zamienił się w standardowego Call of Duty, gdzie jeśli nie podbiegniesz trochę i nie przekroczysz niewidzialnej linii, to Niemcy/Arabowie/ktokolwiek nie przestaną wybiegać zza węgła.

     Bogowie...

Tak to wygląda
     Zanim moi chłopcy zorientowali się, na czym tak naprawdę polega ta mechanika z piekła rodem, potoczyło się wiadro kostek, a Aquantus stracił przytomność.

     Gdy zaś wreszcie drużyna przebiła się do budynku mauzoleum i zablokowała wrota dla zombiaczej hordy, to okazało się, że znaleźli się w ossuarium. Chyba wiadomo, co zaczęło się dziać z tymi szkieletami?

     To był poważny cios w moją sympatię dla trzeciej edycji.

Ale graficznie to jest cymesik

Komentarze

Popularne posty